Proza






... abyś długo żył i dobrze ci się powodziło"1997"


Wpisani w czasie "1998" Wydawnictwo Miniatura






Autor, prócz uprawianych różnych form wierszy, pisze poetycką prozę, reportaże, eseje, mini opowiadania, recenzje i wstępy do tomików poetyckich wielu poetów.





W oku ocienionym rzęsą


Ciszą jeszcze nasiąkało powietrze, a barwy miłości i tęsknot pachniały wciąż życiem. Wstawał dzień, wstawał beztroski. Mgła opierała się o przydrożne wierzby, o las, który uniósł swą czarną brew, gdy nagle dźwięk sygnaturki ubogiej i bosej okolicznego kościółka zaczął przedzierać się ku niebu, by szukać drogowskazów na leśnych rozstajach. Lecz nie dowiaduj się nigdy komu biją dzwony, bo one wołają również ciebie. Powoli mrok zsuwał się z kościelnej wieży, ona to stoi na straży miasteczka, które przysiadło tu onegdaj niczym stado gołębi. Czyjś płacz podniósł się ku niebu, czyjeś zagubione westchnienie kołysze krzyk bzu. Jeszcze przestrzeń leży pokotem. Tymczasem pierwszy promień słońca powoli wlewa ciepło pomiędzy drzewa, w zawiłość powstającego kolejnego dnia.

Słowa są tylko symbolami. Układają się w depesze myśli, można je naciosać na wiersze, można je wypowiadać na zgubę, z emfazą, można nimi ratować świat. Słowo może zostać zakłute w ostach nieprzyjaciół, lub zawisnąć niewypowiedziane pomiędzy wargami, a brzegiem pucharu. Może też czynić próbę, na ile potrafi, opisać ludzi tu żyjących.

Tu, gdzie słońce wychyliło się jakby z kielicha naszego świata niczym Przenajświętsza Hostia, żyje życiem podobnym do innych środowisk, tutejsza społeczność. Galeria portretów, gipsowych figur, postaci z gabinetu krzywych luster, podretuszowani powołaniem, rzemiosłem, urzędem, strojni w pawie pióra lub skryci w pokutnym worze nadgryzieni życiem hochsztaplerzy, pieczeniarze z fałszem w kieszeni. Żyją zapatrzeni w siebie nie dopuszczając, że od śmieszności do wzniosłości jest tylko jeden krok, żyją, a było tu i wielu takich, którzy w swej piersi nosili i noszą własne Waterloo.

Na dobre obudził się pańskiego roku czwartek. Przeglądnął się w zwierciadle okolicznego stawu, lekkim wiatrem uczesał włosy tutejszym wierzbom, objął przestrzeń wszechwidzącym okiem Niepojętego i Nieodgadniętego. Jeszcze raz, przeciągle, zajrzał w duszę wodnego zbiorowiska, które z racji swojego malowniczego położenia przyciąga ku sobie mieszkańców. Tak więc w nim tkwią, od lat, nagromadzone twarze przyglądających się w nim postaci żyjących tu społeczności, soli tej ziemi, lecz nie nadającej się do przypraw kuchennych z uwagi na swą złożoność. A znajdziesz w nim dawny obraz posiwiałego, zgarbionego gołębia z hebanową laseczką, leśniczego z okiem zimnym i nadzwyczaj bystrym, rzeźnika, miejscowych pauperów, rolnika, klechę, palestranta z lisim wzrokiem, nowobogackiego z fałszywą potulnością, która skutecznie maskuje żyłkę do hazardu. Są w tym stawie zarejestrowane twarze, matek i ich dzieci, cierpliwych rybaków wpatrujących się z nadzieją w taflę zielonookiego stawu. Jest też odbicie starej panny ze zwiędłym wdziękiem, z cechami złośliwości na swej twarzy. Patrzcie! Jest i uważający się poeta pewny podziwu tej koterii w której się obraca, twierdzący, że 500 słów wystarczy do opisania meandrów tego świata. Wystarczy protekcja, koneksje, niewielka arena i cierpliwy papier na którym ani morału, ani wielkiego talentu, ani posłannictwa. Za to zawiść którą w sobie nosi jest ciągłym unikiem przed porównaniem. A ile jeszcze w sitowiu kryje się nagromadzonego przez lata sarkazmu, plotek, ironii, tragedii, przemijających burz i miejscowych zawieruch. Dobro jako ciężka gatunkowo wartość też tu jest, lecz leży skromnie gdzieś na dnie serca stawu.

Tajemnica głębi wody. Jak na dagerotypie zarejestrowana odsłania początek i koniec tutejszego życia, rejestruje namiętności, upodobania, przemijanie. Wszystko to przychodzi i nie wiedzieć gdzie znika, bowiem od garści gliny pod nogą aż do słońca nad głową tajemnicą jest wszystko, jak i trwanie samego stawu. Ale w naturze człowieka jest zapisana ciekawość. Człowiek czyni starania zaglądania pod kapelusz przechodnia, zamiast spojrzeć od czasu do czasu w niebo. Czasem niebo odbija się i w kałuży, lecz tego już nie zauważa przeciętna istota.

Społeczność tworzy niezawodną siatkę, dziwną i pogmatwaną, krzyżującą mnóstwo istnień na poszczególne węzły, które ręka czasu, losu i okoliczności gra rolę tkacza i według jego wyobraźni i humoru zapisanego gdzieś w Wszechświecie, tworzą wieczne tło i historię miejsca na Ziemi.

W oka siatki jak w sidła często zamknięte są, bezdusznie, biedne rodziny z kilkorgiem dzieci, wdowy z honorem dźwigające brzemię lat i głodową rentę, chorzy z nadzieją w dalekowzroczność i powinność państwa, rodzinne tragedie, a nawet samobójczy skok w otchłań stawu i modlitwy, które uniósłszy się nieco wyżej niż komin, rozpływają się w powietrzu i pozostają tylko - słone łzy. Lecz jakżeby był martwy obraz każdego krajobrazu, gdyby go człowiek swoją osobowością i przeznaczeniem nie zaludnił, uczuciami swoimi nie ożywił, talentami nie wzbogacił. Zbliżenie się człowieka do przyrody zawsze mu się opłaci, gdyż obraz okalającej cię przyrody nigdy nikogo nie okłamie.

Może nad podobnym gdzieś stawem, przyglądając się w jego zwierciadle, Khailowi Gibranowi nasunęła się taka refleksja: Żaby mogą się wydzierać głośniej niż woły, ale nie pociągną pługa, na polu, nie obrócą koła przy prasie, z ich skóry nie zrobisz butów. To Dziesięć Boskich Przykazań, które zawierają jedynie 279 słów utrzymuje w ryzach rozpędzoną ludzką machinę, która kołem się przetoczyła w XXI wiek ery nowożytnej. Do czego zmierzamy, jaki jest charakter i jaka dążność czasu? Czasu wynalazków i postępu, gąszczu reform nawzajem się wykluczających, gdzie każdy sądzi według własnego stanowiska i według własnego punktu widzenia i osądza w zależności od punktu siedzenia.
W bezstronnym oku stawu zamyka się kolejny dzień sprzeczności i pozorów, okrzyków, jęków i śmiechu. Następny dzień pokaże dokąd to nas wszystko powiedzie i jakie piętno na nas wyciśnie. Jutro dla niektórych, pójdzie przechwalające się bez końca, z wzdętą piersią, z ustami pełnymi banałów, pójdzie samo nie wiedząc dokąd, po co i którędy, pod płaszczykiem wiary, zapału i niewinności. Dlatego też ma uzasadnienie stwierdzenie: Człowiek nie tylko ma wiele pytań, ale sam jest pytaniem.W tym właśnie momencie ręka tutejszej matki wprawia w ruch kołyskę, porusza maleńkim światem.

Żyć – może to i znaczy drzewem być w borze, które służyć ma celowi, być ojczyzny okrasą i, chociaż przyjdzie kiedyś żegnać się śladem na korze, pamiętać trzeba zachować w pamięci cichy zapach lasu.


Rozmyślania


Każdy kto bada natury rzeczy, spostrzega – czy chce tego czy nie – że nie wszystkie one posiadają równy stopień godności, bowiem każda natura jest sama przez się, a inne przez nią, tak samo ona jest sama z siebie, a inne z niej. I tu jest ukryta cała istota zagadnienia.

Czy więc człowiek obdarzony przez „Boga widzenia”, jak mówiła do swej pani o Bogu Egipcjanka Hagar, albo przez los – taki, a nie inny związek dwojga ludzi dających poczęcie nowej osobowości – czy ma wpływ na nowopowstałą naturę wynikłą z fuzji cech swoich rodziców? Czy będzie mógł cieszyć się z daru niebios, lub też przeklinać los? Oczywiście jest jeszcze jego wolna i nieprzymuszona wola i rozum, którym posługiwać się będzie w swej drodze życia rozróżniając dobro od zła, jest budowany po drodze charakter, który w ciągłym przebijaniu się przez życiowe trudności, szlifujący się wzajemnie, jak kamienie w rwącej rzece, ulega uszlachetnieniu albo spaczeniu własnej godności człowieczeństwa.

Szczęście jest pewnego rodzaju czynnością duszy, jako iskry tchniętej w każdego z nas od Boga. Szczęście jest zgodne z wymogiem jej dzielności, jest bowiem Bożym darem zdobywanym z uporem i całą wnikliwością, jest walką z sobą i ćwiczeniem. Wtedy staje się nagrodą i celem dzielności, boskim błogosławieństwem oraz godnością, aby w danych warunkach czynić to co się umie najlepiej. Resztę tych rozważań odniosę do filozoficznych wywodów w odbywanych rozmowach pomiędzy Sokratesem, a Kebesem i Simmiasem, z których w konkluzji wynikała prawda, iż wielka jest Hellada i są w niej dzielni, uczciwi i rozumni mężowie. Trzeba jednak użyć takiego czasownika, nie szczędząc wysiłków i trudu, aby przejrzeć się naprzód samym sobie, jak też stosunkom panującym w środowiskach względem siebie.

Niech więc każde z nas osobiście utworzy moralność uznaniową. Być posłusznym prawom i obowiązkom własnego kraju z zachowaniem religii rodziców. Starać się być bardziej zdecydowanym w swoich działaniach i trzymać się przekonań, które są bliskie własnej naturze. Starać się przezwyciężyć swój los i bardziej odmieniać swoje przekonania, niż porządek świata. Trzymać się wybranej przez siebie metody, poznawać prawdę, szukać jej w sentencjach, w tych mądrościach i wskazówkach pokoleń, tym samym odczuwać z tego zadowolenie i podziw dla wielkości i logiki umysłu ludzkiego. Kto czuje potrzebę, niech sięgnie do Proslogionu Anzelma z Canterbury, do tej mowy skierowanej do kogoś, choć przede wszystkim do siebie, do wiary szukającej zrozumienia, wtedy odczuje zadowolenie, że to co robi nie staje w opozycji do ogólnie przyjętych norm. Skoro Bóg dał nam światło przyrodzone, aby rozróżniać prawdę od fałszu, piękno od powierzchowności i poruszania się na skróty, należy trzymać się z dala od tych, którzy dbają jedynie o własne interesy. Są to bowiem ludzie, którzy nie widzą samej róży, a jedynie oglądają kolce stanowiące ich łodygę. Lepiej być samotnym i oddalonym, niźli mieć obok wątpliwych przyjaciół. Ktoś powiedział: Przyjaciele przychodzą i odchodzą, nieprzyjaciele się kumulują. Jakaż to smutna prawda wypowiedziana przez Terencjusza, że tylko ustępliwość rodzi przyjaciół. Dobrze zrozumiał tę prawdę poeta Jerzy Niemojewski pisząc w swoim wierszu Modlitwa te słowa: ...Niechaj nie muszę patrzeć ciągle na ich twarze, abym nie widział trucizny, którą ich rysy są podlane...

Jesteśmy śmiertelni i wiemy o tym, że jesteśmy skazani na naszą przeszłość. Przyszłością każdego jest jego śmierć. Józef Tisszner uważał, że człowiek jest istotą dramatyczną, gdyż w życiu człowieka chodzi o ocalenie, albo o zgubę. Kiedy człowiek spogląda na swoje życie, ogarnia go niepewność aż do rozpaczy włącznie. Rozpacz jest jednakże chorobą na śmierć, jest chorobą ducha, lecz czy jest ona grzechem? A czy rozpacz ujęta w płynące od wewnątrz słowa zawarte w lirycznym uniesieniu nie bywa zadatkiem wiary i czy się nie staje obrazem szczęśliwszego, lepszego ja? Bo rozpacz jest też częściowym wzruszeniem świadomości swojego ja i stopniowym przechodzeniem od biernego cierpienia do świadomego działania. Rozpacz bierze się od wewnątrz nas i staje się czymś pozytywnym, bowiem stajemy w obliczu Boga z bojaźnią sokratycznej niewiedzy, ale i z powołaniem poety.

Niech więc duch nas odkrywa. Niechaj znalazłszy odpoczynek w tym co robimy, w radości z tworzenia, będziemy się skupiać na swoim wnętrzu, wtedy udręki jakie w sobie nosimy i sobie zadajemy zmuszą go, by sobie samemu wyznał prawdę, bowiem sztuka tworzy wersety, ale tylko serce jest poetą. Jeśli wierzysz w kwiaty, będziesz je sadził. Zatem pisząc zdaje się, że stajemy się szczęśliwi, bowiem zaczynamy być zgodni ze swoją naturą, a dusze stają się gotowe do korzystania z dobrodziejstw losu, bez zapadania się w niewolę. Poznajemy własną tajemnicę, poznajemy samych siebie.



Kraków, 2.02.2015 r.


Wilczy zew


Po zwalonych pniach słońce pięło się w las, a spróchniały konar drzewa, z ukrycia, od czasu do czasu błyskał błędnym ognikiem podobnym ognikom św. Elma. Tylko las milczał, jakby miał zaciśnięte gardło.

Samotność jest moją własnością, wolnością szumu morskich fal w połyskliwej muszli, gdzie na strunach sinej dali tkwi rozpięty los. Tu ziemia spękana od trosk, tu pod nosem lasu, w paraboli duktu ślinią się mlecze i szukają ścieżek, towarzyszek drogi. Teraz słońce bierze rozwód z moją półkulą. Tymczasem od drugiej strony, na bryczce, z całym fasonem zajechał księżyc i słucha dalekiej skargi szarych wilków, że onegdaj podpalono im szum lasu. Wtedy od dymów święci stali się niebiescy, żarzył się ogniem czas, dlatego też w gardłach zwielokrotnionej skargi tkwi zwęglony obraz prawd i tęsknota za wolną przestrzenią. Czyżby nie należało, myślę sobie, w każdym większym lesie pośrodku ustawić magiczną formułę sator złożoną z 25. liter, a znalezioną w wielu egzemplarzach podczas wykopalisk w Mezopotamii, Pompei, Anglii, pochodzącą z czasów rzymskich, używaną jeszcze na całym świecie do XIX wieku? Był to amulet przeciwko pożarom i innym katastrofom. Le mort du loup, słynny poemat Alfreda de Vigny oznajmia nam, że osaczony wilk umiera w stoickim milczeniu.

Wilcze głosy zaczarowały, zamąciły w głowie, zafascynowały. Odwieczne wilcze prawo. Jeśli cało wyjdę z tego lasu, będę jak Żuraw Ezopa obdarowany łaską powrotu w swoje strony, jako nagroda za bycie wilkowi wilkiem, za jednoczesne poddanie się z nimi rytmowi księżyca, który związany jest ściśle z rytmem natury. Jest symbolem wyobraźni, fantazji i myśli, zwłaszcza myśli twórczej, jest symbolem uczuć, melancholii i sentymentalnej tęsknoty, miłości i zauroczenia, jakże często, okazuje się, że jest to tylko złudny wizerunek osamotnienia i pogubienia.

Unoszę stąd moją głowę, ogród myśli, odosobnienie, w którym mają swoje miejsce tajemnice, sekrety myśli duszy. Czy jest na tyle uporządkowany i pielęgnowany, by mógł stawić czoła chaosowi? Z jednej z szuflad tryska iskra pamięci i czytam fragment wiersza pt. Poeta J. Żuławskiego:

. .. Myśl poety – to ogień tajemny, gwiaździsty,
Czarodziejski, w którym moc się dziwna pleni...

Lecz od tej iskry zapalił się mój ogród. Cisną się słowa, a od czasu do czasu niepamięć patrzy wilkiem ponuro i nieufnie. Przede mną prosty powrotny szlak. Po obu stronach drogi rosną gruszki na wierzbie. Kołyszą się poranne obrazy, a ja dla otuchy, śpiewam Wierzby K. Laskowskiego:

...Gdzie polem powiewa wierzbina,
Wiem, że się Polska kończy i zaczyna.

I znów żałośnie i złowieszczo, jakby na pożegnanie zawył wilk, siejąc strach w owczym stadzie. Wtedy nad rozumem górę bierze instynkt, atawistyczny mechanizm wywodzący się jeszcze od stada, w których żyliśmy, blokuje logiczne myślenie, a drugich pociąga do naśladowania i w rezultacie zachowujemy się często jak owce Panurga.

Głos wilka padł cieniem na chwile odprężenia, stał się nieodłącznym towarzyszem, stał się platońskim symbolem świata realnego. Krzeszę iskry pamięci. Ludzie są niby podziemnym pomieszczeniem na kształt jaskini pisał w swoim dziele Państwo Platon, gdzie ogień rzuca moc cienia na przeciwległe ściany. I nagle wszystko staje się ulotnością i iluzorycznością, bo w drodze do kolejnej wyprawy krzyżowej jestem jak ten , co chwyta cień i goni wiatr.




Tajemny język


Biorę ze sobą garść majowej łąki, do pamięci chowam sosnę sierotę. Jaśminowe nuty w okruchach błękitu zapadają w zakamarki zboczy, potem pędzą przed siebie poza horyzontu wieniec. Spoza kaptura mgieł wyłoniły się fregaty zieleni. Blednie mleczne przędziwo, słońce haftuje tajemne znaki z blasków i cieni. W takim dniu, na szpuli przewijającego się czasu, kołysze się we mnie wiersz, jest jak odwzajemniony podarunek za to co czuję, widzę i słyszę. Zimą, w tym miejscu śnieg pogrzebie wszystkie ślady i znaki lata, będzie nabierał w oczy światła mieniąc się we wszystkich kolorach nieba, bo śnieg jest miarą czasu i jego milczących praw.

Zmęczony wół dnia patrzy w tę stronę, gdzie sroga wilczyca-burza dała o sobie znak. Szeroką ławą nadchodzi zmierzch. Uspokoiły się kolory, stapiając się w jeden ciemnozielony brąz. Kiedy szyldwach księżyc stanął na czujce, otworzyłem okna swego mieszkania.

Wiatr zadyszany, posłuszny posłaniec, przyniósł ze sobą werble deszczu, grają na moim zaufaniu i zabierają mnie na wielkie pola marzeń, na których kiełkuje nadzieja w snopach światła. To światło i mrok zmieniają się bez końca, wieją wiatry, nastaje cisza, ale walka o miejsce na tym świecie nie ustaje. W cieniu ogromnej tajemnicy, jakiegoś mętnego snu jaki rozpościera nad sobą każda istota, słychać nieustannie bijący w sercu ziemi młot – to jest życie między bólem a radością. Lecz najstraszniejsze w tym wszystkim, jest Jego milczenie.

Gdzie szukać pewności? W kamieniu czy chwiejnym ludzkim sercu? Niepokój tego świata płynie i drga na strunach wiatru, albo w strunach wody o nieskazitelnych liniach czy też w symetrii promieni słonecznych.

Poeci muszą więc językiem tajemnym utrwalać te obrazy pełne kwiatów i ludzi, ludzi i kwiatów.




Nocny spacer w nowy dzień


Nad tysiącgwiazdkowym hostelem Krakowa, w którym od lat dźwigam ściany mojego mieszkania, z dostojną łagodnością tańczy światło gwiazd z księżycem, który właśnie skrył się za koroną starego dębu , jakby w posiwiałej brodzie pustelnika. Beztroski śmiech dziewczyny, jak łagodny flirt dochodzący gdzieś zza zakrętu, jak srebrny dzwoneczek przekomarza się z jego dłońmi. Nowy dzień rodzi przyszłość za tym zakrętem i słychać odchodzące i nadchodzące krople chwil. I tylko ptaki, ci skrzydlaci i niewidzialni posłowie, budzą się, zaszyci gdzieś w gęstwinach drzew. Milczą też flanki wawelskich murów mądrością wieków. W nich drzemią alfa i omega historii Krakowa. W dali kiełkuje horyzont, po zaułkach powoli zaludnia się echo i gdzieś tam kogut trzykrotnie zaprze się siebie. Tymczasem w okładających się chmurach, księżyc się jakoś zasępił i zmętniał.

Lecz co to? W jednym z okien pali się gromnica, co w obecnych czasach jest prawie niespotykane. Kiedyś był zwyczaj, w czasie srogiej burzy, stawiano ją w oknie, aby broniła domostwa i rodziny przed nieszczęściem lub niesiona w Dzień Matki Boskiej Gromnicznej swym światłem była im obroną. Ta zaś paląca się gromnica, w części już wypalona i lekko przygarbiona, ostatnim tchnieniem pragnie coś wyszeptać przez uchyloną jeszcze chwilę.

Może to słowa najważniejsze, bo leżąca tam w głębi, jest już zeschniętym zielem i laską ślepca, jest ruiną zgiętą wpół, źdźbłem co się jeszcze waha, z której najbliżsi chcą wydobyć pewną prawdę lub tajemnicę. Lecz prawda jest przewilejem Boga i tylko czasem odkrywają ją ludzie, by całkiem nie umarła na brak racji. Zdarza się wtedy, że nie trzeba pochować tajemnicy ciepłych słów w zimnym grobie. W tym zaś przypadku, kiedy zgaśnie jej gromnica, będą się sprzeczać, prócz jednej tu osoby, kto zbierze zgromadzone po niej rzeczy, bo do końca tego nie wiadomo.

W jej godzinie, w świetle palącej się gromnicy, jak na obrazie mistrza Rembrandha, usiedli niewidzialni jej rodzice, już wiedzą jak sprawna może być nienawiść, więc patrzą czy odchodzi równym krokiem w ich stronę po ciężkich świata schodach dusza ich dziecka, bo śmierć to zabiega od lewej, to podchodzi od prawej strony, by leżąca w pokoju mogła wraz ze swoją osobowością podążyć, gdzie błyszczą srebrne wrota.

Ostatni raz czyni obchód swojego życia i wróży przyszłość z odbicia w szybie lotu ptaka. Jej świat maleje do podręcznego bagażu. Twarz na chwilę zabarwia się różem żalu, a wspomnienia które płyną myślą poprzez szklistość błoni, rozpadają się jak stare ubrania. Z kołatką nadziei, z zagadką milczenia, idzie do Niego przez swoje niepokoje. W tym momencie z żalu pęka pełne niej lustro, gdy zabłysły w okiennej ramie ranne zorze.

Nie wódź nas na zawinienie, bo i tak nosimy w chlebaku cierpkie wyznania w tym rozbitym świecie przeznaczeń, gdzie powietrze się wykrzywia i cienie zginają się pod naporem masek i pancerzy, gdzie jest wdech i wydech czuwania, bo czekam tu samego siebie, gdzie przeplatają się zygzaki fałszywych uśmiechów ze złamanym krzykiem, zaciśniętymi pięściami, gdzie posplatani ze sobą nieczuli i szczelni, z wielką zaradnością dzielą między siebie łupy i uczą się golić na cudzej brodzie zapominając, że w łaźni wszyscy są sobie równi. Próżni – odgrodzeni o tych z zasadami – próżnią. Jakże często zapominają, aby nie pluć do studni, bo może jeszcze z niej pić będą wodę.

Świat jest kuźnią smugi cienia i ludzkich marzeń, choć z każdym dniem ten świat staje się trudniejszy i wyższy.

A na ulicach coraz szybciej kręci się karuzela słów i kroków z tysiącem zmarszczek na twarzy. Tłum płynie jak ławice śledzi. Głosy i dźwięki unoszą się, gotują się do lotu, ptaki już kreślą czarne inicjały i nagrywają swoiste partytury, wrony jeszcze skulone z chłodu czekają słońca. W przęsłach promieni słonecznych, w rozgadanym krajobrazie, w kakofonii kroków i sygnałów i psalmowaniu kościelnych dzwonów, spotyka się tyle zbieżnych linii i, jeszcze trochę, a znów na żółte księgi upadać będą tegoroczne liście.


I nagle pośród tłumu zobaczyłem znajome włosy. Jak pięknie napisał I. K. Gałczyński w jednym ze swoich wierszy: Twoje włosy są koloru skrzypiec.




Magiczna i pokrętna rzeka
prof.dr. Adamowi Zielińskiemu


Tuż obok maski naszego samochodu, ten jeden jedyny błysk źrenicy cygańskiego chłopca, wiedeńskiego gazeciarza, natchnął mnie skojarzeniem, w której dopatrzyłem się pewnej bliskiej analogii. Błysk w oku pulsujących i rozpryskujących się na setki kolorowych świateł neonów rozpoczynających w listopadowy wieczór swe życie w wielkiej europejskiej stolicy, był jakby cygańskim ogniskiem, w którym każda iskra stawała się zaczątkiem nowego ogniska.

Kiedyś płynęła wieloma odnogami z prowincji przyległych do Wyżyny Dekan przez Azję do Europy dwoma plemiennymi ramionami o nazwach Kielderasza i Lowari. Objęła mocno w swe posiadanie Europę. Dziwna rzeka. Jej źródło wyschło w Indii, lecz ramiona nie przywiązane do ziemi, wolne i swobodne, ciągle w rozproszeniu, patrzyły i patrzą przez palce na prawa, które rządzą światem, a które do nich, z założenia, należały. Co innego "romanipen". Pod tym hasłem kryje się całe sedno bycia Cyganem, prawym człowiekiem. Romanipen jest jak kompas, jasno określało i określa zachowanie się w stosunku do współbraci, określa czym jest prawda, starszeństwo, szacunek oraz lojalność wobec grupy. Tak więc płynęły ramiona rzeki taborami Cyganów o kruczych kędziorach i czarnych oczach. Jechały przez niedostępne okolice, głębie lasów, bo jak głosi cygańskie porzekadło: dokąd prowadzi cygańska droga? - Do lasu.. Kryli się w górskich jaskiniach, by znów pojawić się z jakąś sobie tylko znaną demoniczną siłą. To zorganizowane grupy czarodziei i łotrzyków, wieszczek, sztukmistrzów i szalbierzy, lecz przede wszystkim muzyków i tancerzy. Oni dobrze wiedzą, że życie składa się z wielu kłamstw i odrobiny prawdy, że pies, który wędruje, znajdzie sobie kość. Wiedzą też, że jeśli kowal zawini to i tak powieszą Cygana i, że lepszy jest pieczony ziemniak w lesie niż mięso w więzieniu. Ale gdyby nie oni, nie byłoby Carmen G. Bizeta czy Trubadura G. Verdiego.

Nachyl się i spojrzyj w lustro wody. Zobaczysz tam twarze przebiegłe, o przenikliwych i bystrych oczach. W refleksach słońca, w językach ognia, który wykołysał cygańską dziewczynę zobaczysz ludzi w kaftanach, na których połyskują srebrne guzy czasem wielkości kurzych jaj. Złocą się cekiny, dźwięczą złote talary i bransolety. Zobaczysz w akcji kotlarzy i handlarzy koni. Rzeka aż błyszczy od świecidełek, cała w falbanach śpiewa i tańczy po kamieniach rumuńską horę i węgierskiego czardasza, w którym też tańczył ze swoją ukochaną - Jan Kiepura. Kiedy Cyganie tańczą boso, ostre kamienie ranią im stopy, bo oni tańczą jak im grają, jak los im sprzyja. Spójrz! Tancerki drobno przebierają nogami, tańczą ich ramiona, ręce, dłonie. Tancerze są bardziej ruchliwi i zwrotni. Uderzają dłońmi o piersi, w uda i podeszwy wystukując rytm obcasami. Rzeka jak czas płynie. Opowiada smutne dzieje, spowiada się baśnią pełną tresowanych niedźwiedzi i karkołomnych wyczynów, porzekadłami np. Mam ja siostrzyczkę, która co noc płacze – świecę. Lecz wszystkiego i tak nie dopatrzysz. Przezorny Cygan nosi mesurę, amulet, który jest czymś w rodzaju czapki-niewidki.

Kiedy przyświeca kaganek księżyca, Cyganka rodzi dziecko. Dużo dzieci, dużo szczęścia, mówi cygańskie przysłowie. U węzgłowia rodzącego się cygańskiego dziecka przysiadają trzy wieszczki, by nocą przypowiadać mu przyszłość. Przyszłość dziecka jest jednakże z tą rzeką nierozerwalna. Tymczasem historia zmieniała i zmienia siłą koryta rzek, kopie pod nimi dołki. Tu Cygan jest bezsilny, nic nie może zaświadczyć swoimi dziećmi. Wtedy rzeka wre i bulgocze, rozlewa się jak horda cygańskich dzieci z równą szybkością, co na powrót schodzą się nieomylnie, by być znów razem.

Zgubił gdzieś po drodze Cygan truszułę bałencę – cygański rekwizyt magiczny. Jego los podobny jest losowi Żydów. Ulatywał kominami krematoriów, niósł się tym samym swądem po polach, zaś wspólne zrabowane im przez hitlerowców złoto, przetopione na sztaby, niczym nie różniło się od innych sztab gromadzonych w bankach Szwajcarii. U tych , którzy przeżyli, w oczach tkwi ten zaraźliwy, wewnętrzny smutek, lecz Cygan jest wierny sobie, nie tak łatwo porzuci wielkiej drogi dla malutkiej i, dobrze wie, że z dzisiejszego ognia – jutrzejszy popiół. Jeśli ma umrzeć, po raz ostatni ubierze pas z wierzbowej kory, upiecze jeża lub kurę w glinie. Przed śmiercią po raz ostatni zakurzy fajkę, może któryś ucałuje wiszącą na jego piersi Kali Sarę zwaną też Czarną Madonną.

Nad jego ojcem – lasem, w mroku ukryte niosą się strofy wierszy Papuszy. Ziemia śpiewa, rzeka lśni i tętni, na jej powierzchni płyną cygańskie kolczyki – z liści, niebo słucha płaczu Cygana i jego skrzypiec, zapatrzone w wirujące cygańskie spódnice w białoczerwone kwiaty. Lecz póki będą żyć Cyganie, będą nam wróżyć i przepowiadać: jak sąsiedzkie przywabić żyto na swe pole i jako niecić ogień pod słomianym dachem*

Zapytacie się, i słusznie, skąd moje refleksje na temat Cyganów i to właśnie w Wiedniu, w czasie kiedy odbywa się promocja almanachu Galicjady na II Międzynarodowym Spotkaniu Artystyczno-Literackim, na którą zjechała się cyganeria krakowska. Bohema, składająca się z artystów prowadzących życie nieregularne, indywidualistyczne, niekiedy ekscentryczne, w szeregach których są pisarze, poeci,, malarze, śpiewacy i rzeźbiarze. Pojęcie "cyganeria" w prostej linii wywodzi się z życia Cyganów. Prof. dr Adam Zieliński z Wiednia, tam gdzie Pummerin wtóruje Zygmuntowi, był tu natenczas hojnym królem cygańskim**, i być może stałby się drugim bohaterem dla Honoriusza Balzaca, pod tym samym tytułem.


Wiedeń,, 4-6 l istopada 2003r.
Sebastian Klonowic, Worek Judaszowy
Honoriusz Balzac, Król cygański



Uwertura Życia


Rozpisany na magiczne znaki, (z założenia niezawisły i niezależny), podrzucony przez kapryśny los, na wiadomej długości i szerokości geograficznej człowiek, wykrojony gazetowy ludzik, a zarazem świątynia z muszlą własnej kryjówki, zaplątany w oko sieci, w niewoli cierpienia. W labiryntach nocy płyną do pierwszego zakrętu i zdumienia zdradliwe rzeki, a wokół zastępy przedmiotów, mnogość przedmiotów tonie w mleczu mgły i pajęczej abstrakcji. Czas gra na zwłokę, tabletka niepewności wydłuża krwawienie myśli i słomiany zapał ognia. Tymczasem wąż sunie zygzakiem, latawiec-anioł przypomina, a pielgrzym potyka się wciąż, i pozostaje mu jeszcze jeden zachód słońca, wyhodowane poglądy i spreparowane nawyki. Defilują transparenty chwil pod szczelnością nieba, kręcą się wokół nas, nabrzmiewają, zapadają w sen, rozchodzą się po mieście, a z nimi przecieka życie kropelkami lęku.

Człowiek to dziwne stworzenie, jak ziarno rośnie w świetle, które jest sensem, a on sam jest częścią tej ziemi. A wokół niego dialogi świateł i cieni. Człowiek-soczewka skupiająca i rozszczepiająca, który posiada oprócz rąk i nóg, oczy potrzebne do patrzenia, rozum do myślenia, serce do kochania, on, który czyni sobie ziemię poddaną i czasem jest jak latorośl czy powój, który dzięki światłu wzrasta, by potem bronić światłu przeniknięcia ciemności innym, dla zapuszczania w głąb zbawiennych promieni. Każdy człowiek jest sceną jednego aktora, wszystko co czyni i co się dzieje w jego psychice, w większości znajduje ludzką twarz. Lecz za kurtyną czasu i na deskach sceny trwa nadal gra. Pantomimy przebiegłości, suche utrapienia, wilgotne zmartwienia, fantomy obłędu, walczący i broniący się, aby nie utonąć w ruchomych piaskach ludzkiej ułomności. Spadają liście z drzew, przemijają ludzie. Czasem zawieszeni w powietrzu oczyszczają się jak wypalona ogniem rana. Gdy jedni kontemplują w cieniu piramid, inni poświęcają czas na ofiarowanie świecy w katedrze. Ludzie – ślepy kaprys rzucanych kości.

Spojrzyj w toń Rodanu, do wnętrza spienionego Popradu po jego wezbraniu. Nie dopatrzysz się dna, choćbyś zanurzył wiadro w studnię, tylko to co wyciągniesz jest nieśmiertelną prawdą. Żaden syn Adama nie potrafi odczytać wszystkiego we własnym sercu, bo wiele jest myśli w sercu człowieka i czasem kiedy serce jest przepełnione, oczy zachodzą łzami.

Każdy człowiek to następne doświadczenie, to wielorakość horyzontów podlegający ciągłej zmianie, rozwojowi, istota wyróżniona nieśmiertelną duszą-sternikiem okrętu, a może jest tylko całościowym tworem natury, która nigdy i nigdzie nie da się powtórzyć. Oto jego ciało styka się z innymi ciałami, przeciwstawia się im, podlega prawom przyrody, porusza się w określonej przestrzeni. Podlega reglamentacji, jest kwalifikowany, ale jest też cielesnym istnieniem, osobisty i niepowtarzalny w granicach swojego ciała. On czuły na honor, ambitny w różnym stopniu, kierujący się wolą, podatny na dotknięcia, idący w parze ze swą wiernością, miłością, złożonością. On wcale nie lepszy od zwierzęcia formuje ten świat, poddając go prawom piękna, które jest blaskiem prawdy i dobra, bo sama sztuka jest elementem odczuwalnej potęgi. Niestety, jakże często jest gorszym od zwierzęcia.

Cały świat jest wielką przenośnią, laboratorium, jest labiryntem, a ludzkie dobro złudnym ich odbiciem w morzu istnień i spraw. A czymże jest labirynt jeśli nie więzieniem, choć ma też podwójne znaczenie. Przywołuje na pamięć piekło, lecz może też prowadzić uprawnionych do miejsca olśnienia i ponownego odrodzenia.

W wszechogarniającym zwątpieniu, pogubieni w wielkiej symfonii, w ciemnościach szukamy prawdy o życiu, idąc pośród niedocieczonych tajemnic od horyzontu po horyzont. Pozostaje jeszcze wiara i nadzieja. Wiara to tajemnica, a zrozumieć tajemnicę, to już wiedza. Dookoła las nieprzejrzystej niewiedzy, lecz przecież las jest jak szałas, nad którym stoi wywyższona wieżyca Boga – Najwyższego Architekta, Kompozytora, Pedagoga, Lekarza, z kluczem w ręku do tej tajemnicy.

Jak pisał Pliniusz Młodszy, wędrujemy długimi drogami, pokonujemy rzeki i przestworza, by zobaczyć to czego niedoceniamy, co jest często blisko nas. Dzieje się to dlatego, że natura tak wszystko zaaranżowała. Gnamy za tym co jest daleko, pozostajemy obojętni dla tego co jest nas blisko, zakładając, że jeszcze mamy wiele czasu przed sobą.

Tyle wokół ludzi. Niewymierne morze piasku. Codziennie zanurzamy dłonie w oceanie, aby dokonać zbratania i prawie na ślepo przesiewamy, porzucamy i wyławiamy w sypkim piasku ziarna prawdy, odciskamy stopę – swojego ja. Tłum – ludzkie tarło jest jak szum muszli. Twardy, nieustępliwy, jeszcze niepodległy, zamknięty w swej skorupie, pełny tajemnic, sam siebie nie znający, tym bardziej nie interesuje go indywidualność poszczególnego człowieka. Jedynie bliski jest mu owczy pęd. W działaniu jest jak taran i żywioł. Rozbity, z pękniętym sercem swej muszli jest cały w rozsypce. Milknie jego pewność wspólnoty i siły. Pustka rozdarcia. Morze dziejów głuszy resztę. Fala za falą rozbija, uderza o brzegi, miesza piasek, czyni go bezwolnym, wiatr resztę przesiewa i gubi nawzajem. W słońcu dojrzewają następne zamiary. To wpływ życiodajnego światła pewności i zwycięstwa. Czasem w tłumie znajdą się perły, gładkie jak jedwab, w kolorze złota, różu, fioletu, a nawet czarna. Są jakby świtem przed burzą. W nich zamknięte są wszystkie barwy morza, nieba i ziemi. Małe lustrzane elfy połyskują okruchami tęczy. Jest i poeta, trwożny muzyk obywatel królestwa wyobraźni, którego wiersze popłyną gdzie jeszcze nie gościł. Tymczasem tłum zaparł się siebie przed obcym mu żywiołem, zaś perła wyczekiwać będzie znalazcy, lub sama się odnajdzie obok bliskiego sobie człowieka. A jeśli się stanie łzą morza, albo własnym swym bólem, będzie nadal częścią morza, nieba i ziemi. Teraz zaś tłum płynie rzeką we wszystkich kierunkach tworząc dorzecza o stu odnogach i tysiącach twarzy. Jak trudno na ekranie ludzkiego oblicza wyświetlić labirynt duszy. Odnogi mają swoje cele i zadania, swój wybór, wiek, nurt, mądrość i zwyczaje, a nawet i religie. Nie tak łatwo kijem odwrócić bieg rzeki. Tłum będzie się odradzać jak hydra, czerpiąc swe siły zewsząd, choćby ze strachu. W przecinających się drogach, deszczu, wichru i zniszczenia, ty, sól tej ziemi, ziarnko piasku, jesteś wciąż mocny jednością, pędzisz przed siebie szukając przyjaciół, oparcia i ostoi, możesz stać się bólem pod skorupą małża, by rodzić w cierpieniu perłę, lecz z pewnością pójdziesz kiedyś w rozsypkę. Nie martw się. Tam czuwają nad klepsydrą czasu. Piasek przesypuje się od nowa w Bożej sieci.

Tak pewnie wygląda świętych obcowanie pomiędzy wyspami ocalenia, ludzi balansujących na linie wątpliwego szczęścia, trzymających się ogona trojańskiego konia, gdy obok rży Apulejusza osioł wyszczerzając żółte zęby. Lecz na tym swoistym poligonie co zobaczysz jest twoje, bo życie to tylko taka impreza u Boga.

I znów rysują się kroki na piasku – małe wydarzenia, które są dziedzictwem ciągłej historii i potwierdzeniem, że tędy przeszedł czyjś czas, często bez naszego przewinienia i bez naszej szansy ucieczki. Przypływy i odpływy stóp. Nie zgłębimy wszystkich śladów, bo choćby odcisk kardynalskiego pastorału na piasku można pomylić z odciskiem żebraczego kija.

Z odrzuceń i powtórzeń, z piany zaprzeczenia, z odbić i rozpyleń, z ziaren piasku buduje się świat w każdej sekundzie swojego istnienia. A kiedy słońce kryje swą twarz, blakną wokół pagórki westchnień.

Jesteśmy śmiertelni i wiemy o tym, że jesteśmy skazani na naszą przeszłość. Przyszłością każdego jest jego śmierć. Józef Tischner uważał, że człowiek jest istotą dramatyczną, gdyż w życiu człowieka chodzi o ocalenie, albo o zgubę. Kiedy człowiek spogląda na swoje życie, ogarnia go niepewność, aż do rozpaczy włącznie. Rozpacz jest jednakże chorobą na śmierć, jest chorobą ducha, lecz czy jest grzechem? A czy rozpacz ujęta w płynące od wewnątrz nas słowa, zawarte w lirycznym uniesieniu, nie bywa zadatkiem wiary i czy nie staje się obrazem szczęśliwszego, lepszego ja? Bo rozpacz jest też częściowym wzruszeniem świadomości i stopniowym przechodzeniem od biernego cierpienia do świadomego działania. Rozpacz bierze się od wewnątrz nas i staje się czymś pozytywnym, bowiem stajemy w obliczu Boga z bojaźnią sokratycznej niewiedzy, ale i z powołaniem poety.

Próbujemy wyrazić się słowami. Słowa niby niepozorne, a są jak pył, jak kamienie. Tylko słowami można się podzielić z innymi swoimi myślami. Co związane z ciałem, to rzeka, co z duszą(wirem), to jak sen i mara. Życie jest ciągłą wojną i chwilowym przystankiem w podróży, pośmiertnym wspomnieniem, samo życie jest jak punkcik, pisał w swoich wspomnieniach Marek Aureliusz. Tak, życie to burze i nawałnice, to zawieje śnieżne, ciżba słów, ołów morskich fal, skłuty zmęczeniem mrok po latach smagania, lecz przecież na krzywych liniach w nutowym zeszycie można zapisać prosto, własną swą pieśń. Niech więc duch nas odkrywa. Niechaj znalazłszy odpoczynek w tym co robimy i radość z tworzenia, skupia się na swoim wnętrzu, wtedy udręki jakie w sobie nosimy i sobie zadajemy, lub inni nam zadają, zmuszą go, by sobie samemu wyznał prawdę, bowiem sztuka tworzy wersety, ale tylko serce jest poetą. Jeśli wierzysz w kwiaty, będziesz je sadził. Zatem pisząc, zdaje się, że stajemy się szczęśliwi, bowiem zaczynamy być zgodni ze swoją naturą, a dusze stają się gotowe do korzystania z dobrodziejstw losu, bez zapadania się w niewolę. Poznajemy własną tajemnicę, poznajemy samych siebie.

Czy na przejściu granicznym niebo opuści dla nas zwodzony most zamknięty na siedem pieczęci? A jeszcze tyle potrzeby przeżycia nieprzeżytego, tyle zbiegów okoliczności.

W dryfującej butelce, po bezmiarze oceanu, płyną nasze ostatnie życzenia owinięte w kłębki muliny.




Refleksje o tym, ile niesie w sobie jeden dzień


Szczerze mówiąc, nie wiem co napisać, a czego nie napisać w tym szczególnym dla mnie dniu, dniu moich 73. urodzin, przy 72. latach ukończonego życia. Dzisiejszy dzień jest również dniem ważnym dla całej polityki naszego państwa, gdyż jest dniem wyborów i kompletowania polskiego składu poselskiego do Europarlamentu, ale jest też dniem wyborów prezydenckich w cierpiącej i okaleczonej Ukrainie. To sąsiadujące z nami demokratycznie młode państwo, w obecnym czasie osaczone przez Rosję podstępem i znaną nam wszystkim nie przebierającą w środkach propagandą, które siłą woli wielu, uwolniło się od skorumpowanego prezydenta, stanęło u progu wojny domowej. Zamiast już wcześniej zagrać, tasowali karty. Molier pisał: Wszystkie gafy polityków i upadki przywódców biorą się po prostu z braku umiejętności tanecznych. Lecz ten naród ma rozum, naród pragnie dla siebie szacunku, naród ten przejrzał i okazał swą dojrzałość, więc, mam nadzieję, zachowa od teraz należytą czujność.

W Państwowej Komisji Wyborczej nr 123 w Krakowie, jako od zawsze lojalny i zdyscyplinowany obywatel mojej Ojczyzny, otrzymałem wyborcze listy, aby spośród 98. kandydatów reprezentujących różne ugrupowania społeczne wybrać tego jednego kandydata godnego mojego zaufania, bo przecież jak pisał Piotr Skarga: Okręt ojczyzny wszystkich nas niesie, Ojczyzna.jest to wielki – zbiorowy obowiązek – czytamy w Memoriale Młodej Europy. Tam, gdzie ludzie przestrzegają praw i obowiązków państwa są silne i szczęśliwe głosił Ksenofont. Znając z autopsji Polaków naturę i poszanowanie obowiązku, należałoby porównać ich obywatelskość do, najprawdopodobniej, przypowieści Jezusa, albo do któregoś z apokryfów, gdzie mowa o tych, którzy mieli za zadanie napełnić kadź winem, lecz każdy z donoszących pomyślał sobie: ten przyniesie i tamten przyniesie wino, więc moja miara wody wlana do całości nie zostanie zauważona. Okazało się, że kadź była wypełniona tylko piątą częścią wina.

25 lat temu Muniek Staszczyk śpiewał: Ojczyznę kochać trzeba i szanować..."
Prawie jestem pewny, że frekwencja będzie oscylowała w granicach czwartej części uprawnionych do głosowania. Czemu mieliby iść oddać swój głos? Inni pójdą za nich i, załatwione. Lecz gdyby np. sponsorzy ogłosili, że w Rynku Głównym będą serwowane darmowo 3 pierogi, już od rana ustawiałyby się, bez żenady, wielometrowe kolejki reprezentujące różne warstwy społeczeństwa.

Kiedy, patrzę na ten spis nazwisk posłów, gdzie wielu wzięto z marszu, gdzie wielu nie ma nam nic do powiedzenia, gdzie o wielu prawie nic nie wiem, gdzie wielu tak sobie kombinuje: Twoje stanowisko zależy od tego, gdzie – siedzisz, pośród których jest "oryginał" i "ekscentryczny wybryk", wybrany przez rządną sensacji niedoświadczoną politycznie młodzież potrzebującą "igrzysk", a zarazem wyrażająca tym wyborem swój protest i bunt przeciwko dotychczasowej polityce rządu, staję przed dylematem. Jest tu wielu, którzy zdają sobie sprawę, że żadna przegrana nie jest trudniejsza od pożegnania się z władzą, gdzie mało tych, którzy sobie powtarzają w duchu słowa Juliana Tuwima z Kwiatów Polskich: Niech prawo zawsze prawo znaczy , a sprawiedliwość – sprawiedliwość. Lecz, aby być w swoim osądzie wyczerpującym, byli i tacy na tych listach, którzy mieli i mają takie założenia: Z własnego prawa bierz nadania i z własnej woli sam się zbaw. Jan Kochanowski w swych Pieśniach pisał: A jeśli komu droga otwarta do nieba, tym, co służą Ojczyźnie. Oby nie sprawdziło się w przyszłym Europarlamencie powiedzenie: gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania.

Polityka to sztuka zdobywania głosów biednych i pozyskiwania pieniędzy bogatych w zamian za obietnicę ochrony jednych przed drugimi- ktoś pisał. Niech nowo wybrani pamiętają słowa Solona: Ten może rządzić innymi, kto potrafi kierować samym sobą. Mądry polityk myśli o następnych pokoleniach, ale najczęściej polityk posiada wiele twarzy.

Politycy zaczynają od marzeń, a kończą na biurokracji. Choć obrane interesy mówią wszystkimi językami i grają wszystkie role, nawet bezinteresowności, to nowo wybrani do Europarlamentu powinni pamiętać słowa Abrahama Lincolna: Polityk może oszukiwać część społeczeństwa przez cały czas, ale nie może ciągle oszukiwać wszystkich. I ta uwaga dotyczy każdego stanowiska, od premiera po prezesów Stowarzyszeń.

Piotr Kraśko w programie telewizyjnym TVP INFO użył w podsumowaniu sformułowania o frekwencji Polaków w wyborach proponowanych do Europarlamentu posłów i wynikłych z tego konsekwencji: rozpacz dla przegranych, radość zwycięzców. Nie było jednak mowy o tej pokorze z jaką, w swym czasie, przyjął przyszłe trudy i obowiązki papieża nasz wielki Rodak, Karol Wojtyła.

Niemiecki wierszyk z 1848 r. niesie nam tekst: Osiemdziesięciu ośmiu profesorów. Ojczyzno jesteś zgubiona! Zbyt wielu gardłujących, zbyt mało z tego mąki. Tak więc reasumując powyższe, najbliższy będę prawdy kiedy powiem, że każdy naród ma taki rząd, na jaki sobie zasłużył.


Kraków, dn.25.05.2014 r.