czwartek, 25 grudnia 2014

Tym, gdzie manus manus lavat


Trzeba było Was poznać, Was i siebie trzeba!
Te plotki, jad kłamstwa nieustanny,
tę gorycz, która w duszę z nieba prószy,
zamiast obiecanek cudownej manny.

Tu już zbyteczne są dawne podstępy!
Wasz dzień dzisiejszy – cieniem żebraka
wlecze się drogą z okiem wciąż tępym,
a droga ta z każdym dniem jednaka.

Daremnie pukać do serca tych dźwierzy.
(Kiedyś komuś przyszła myśl taka).

Bo w ten Eden już wielu nie wierzy,

ten Eden ma coś w sobie z przetaka.


Już się wyprzęgłem od zardzewiałego pługa,
spod pióra wygnałem Wasze puste słowa.
Łatwiej oddychać już nie na usługach,
teraz serce mi doradcą, a cenzorem głowa.



***


Jakże łatwo duszę sprzedać za srebrniki
zaprzeć się przed światem,
swą przyjaźń mieć za kruchą żerdź.

Więc jak nie kłócić się z sumieniem,
gdy sens potyka się o rozdwojenie,
gdy już nie należysz do samego siebie.

Sprzeczności mieszaniny bycia i niebycia
miotająca się pomiędzy dwoma biegunami,
w skrętach i zwojach niepojętej tajemnicy.

Symboliczny świecie języka, mitu, religii i sztuki,
utkany ze splecionych nici ludzkiego doświadczenia,
tkany z wielu problemów i niewielkich możliwości.

A wysokość dźwięku zależna od częstotliwości
drgającej w tobie struny i od liczby, która jest
twoim produktem i nurtem ludzkiej myśli.



Rozliczenia przed snem


Teraz uczę się na pamięć tabliczki przemijania,
uczę się odnajdywać własne zagubione ślady i
aby ciekawość moja różne przebierała kształty.

Przysięgam na ptaki, na wierne moim nogom schody,
na moją twarz, kamienne tablice, zapadłą już klamkę.
Przysięgam od dziś pokornie odmawiać Confiteor

Kołysze się we mnie pamięć jak gałęzie. Myśli
płyną cichym szelestem krwi szlifując codzienność i
tkają tajemnicę losu zanurzoną w gęstej mgle.

Panie spoglądający z milionów twarzy Kaina i Abla,
który z uwagą sterujesz mym statkiem z ukrycia, daj
mi ręką znak, gdy zechcesz zerwać karnawału maskę.



W świecie ciągłych wojen


Kiedy słońce oplata ziemię świetlistą szarfą purpury,
a bicie serca łączy się z biciem wieżowych zegarów,
moje rozwłóczone myśli przekraczają niepamięci mury
i stapiają się w konkret w kakofonii cichnących bazarów.

Z oddali drżącym wiolinem płynie czyjeś pozdrowienie,
jakieś pianino gra miłość, troskę, to znów wybucha śmiechem.
Kiedy przymykam oczy, pod powiekami tańczą cienie,
gwar sumy przeżytych chwil dźwięczy we mnie echem.

Są jednak miejsca, gdzie nawet nie w głowie są marzenia,
bo na wrzecionach śmierci tka się życie plamami krwi.
Z rumowisk pokoleń, z ciągłego wojennego wrzenia,
w sercach urasta jakaś nienawiść i ciągłą zemstą się tli.

Historia kołem się toczy, czasem w popiół los zmienia,
nasze posiwiałe smutkiem myśli częścią tego świata.
I choć krzak dzikiej róży rośnie tuż obok kamienia,
w kolorze sepii staje ten świat, jego świadoma zatrata.